Zostałem ostatnio zapoznany pokrótce z ideą ‘odporności na oszustwo’ – i przy okazji wszelkie inne manipulacje – (fraud-proof – blisko do Freud-proof), jaką stanowi bitcoin wobec standardowego pieniądza (któremu rzeczone oszustwo – i manipulacje – fundują ludzie, tj. ‘my wszyscy, cały naród’ jak w słynnym skeczu Kabaretu Dudek – dziś już nieznanym i zapomnianym).
Resztę doczytałem w internecie.
Nie jestem informatykiem a psychoanalitykiem, odniosę się zatem do idei, nie do mistrzostwa rozwiązania. Ogólnie znanym faktem jest, że często zdarza się, że żeby rozwiązać problem wchodzimy bardzo głęboko w przysłowiowy las. A tam – wiadomo – więcej drzew; więc jak już znajdziemy to właściwe i dokładnie je obszczekamy, to okazuje się, że zapomnieliśmy, że jesteśmy w lesie.
Taka to historia jest z bitcoinem – pokrótce. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Traktujemy tę technologię jak nowinkę, coś co napędza bańkę spekulacyjną, do porównania z cebulkami tulipanów w XVII w. w Niderlandach. Prawdopodobnie tych samych (Niderlandach, nie cebulkach), które za podszeptem Zagłoby Sobiepan Zamoyski ofiarował Karolowi Gustawowi. Innymi słowy – mit, który szybko się skończy w rzeczywistości, a potem będzie żył swoim życiem w wyobraźni.
No cóż, wydaje mi się, że można by zrewidować – i w efekcie owej rewizji potwierdzić – te opinie.
Cechy systemu blockchain i pochodzących z niego kryptowalut: anonimowość założyciela, white paper, pełna transparentność systemu, jego zakresu, możliwości i… końca przypominają coś z religii, a coś z sekty – nie sądzicie?
Jednak sprawa ma swój jak najbardziej namacalny wymiar, skoro zastępuje pieniądz. Pieniądz, który zarządza ekonomią, a jak wiemy z Seminarium XVII nie ma innej ekonomii niż ekonomia jouissance. Stąd również perwersyjność pieniądza, który zamraża coś w potencjalności, czego immanentną cechą jest ruch. Ale…
Któż by lepiej to rozumiał niż wszelkiej maści rządy od prawa do lewa?
Innymi słowy nierozwiązywalny dylemat ekonomiczny brzmi: “jak mamy akumulować, skoro powinniśmy wydawać, żeby ekonomia się kręciła”.
Cały problem polega na tym, że kiedy akumulujemy, od razu – dziwnym trafem – pojawiają się rozwarstwienia społeczne. Natomiast kiedy wydajemy, od razu pojawia się widmo bankructwa (inflacja).
Dylemat, którego doskonale doświadczamy w naszym kraju – i de facto w każdym kraju na świecie – bezustannie.
Kwestia zaczyna coraz bardziej dotyczyć gonienia własnego ogona, a od kiedy zrezygnowano z denominacji walut w kruszcach podaż pieniądza wzrosła wielo(set?)krotnie (nie znalazłem dokładnych danych, ale niewątpliwie ciekawym byłoby to ocenić).
Oczywiście rozumiemy różnicę pomiędzy luzowaniem ilościowym a stopami procentowymi, ale wchodząc w coraz większe szczegóły ekonomii tracimy z oczu jej sens (las-drzewo): wyczerpanie organizmu i śmierć jednostki.
To jest ekonomia jouissance i nie inna jest modelowana na niej makroekonomia.
Co zatem postanawia podmiot (makroekonomia) w kapitalizmie?
Że będzie nieśmiertelny. Czyli zatrzyma jouissance, zakumuluje ją.
Stąd właśnie perwersyjność pieniądza – o czym już wspomniałem. Poczytawszy markiza de Sade dochodzimy do wniosku, że o nic innego nie chodzi.
“Ale, ale…” powiedzą co szybciej myślący czytelnicy, “przecież to prowadzi do… ?”
Tak, to prowadzi do założenia zatrzymania czasu.
Stąd – wspomnijmy na marginesie – tak uparte podkreślanie związku znaczącego z czasem przez Lacana. Czas nie jest niczym innym jak napieraniem znaczącego w podmiocie… Dziś jednak nie o tym.
Wracajmy do naszego wywodu.
Jak zatem zatrzymać czas? W ekonomii to bardzo proste i słyszeliście już o tym miliony razy odmieniane przez wszystkie przypadki – pożyczyć go z przyszłości!
To ci dopiero satanistyczna operacja, przy której Nergal wygląda niewinnie jak króliczek wielkanocny.
Co ja bredzę?
Właśnie to: akumulacja jouissance – jej złudzenie – jest możliwe w zakresie akumulacji kapitału, który to służy jako podwalina wyobrażeniowej części fantazmatu.
Ba! Któż by śmiał się temu sprzeciwić! Wiadomo, że facet w żółtym Porsche kabriolet na pewno lepiej wygląda niż facet w autobusie!
Całość operacji dokonywanych na pieniądzu prowadzących do akumulacji kapitału jest efektem kradzieży (niewolnictwo) lub pożyczaniem z przyszłości (luzowanie ilościowe – najkrócej).
Tak czy inaczej ulegamy złudzeniu, że cokolwiek się zmieni w naszym życiu jeśli jedziemy żółtym Porsche, a nie autobusem.
Mam nadzieję, że niektórzy już widzą jak to wszystko połączyć i jaki zapalnik do bomby atomowej nam z tego wychodzi.
Otóż i bitcoin i blockchain są narzędziami na które świat (człowiek) zgodzić się nie może.
Zajmują nas one jedynie ze względu na swoje powinowactwo do psychoanalizy i niezwykle podobieństwo do łańcucha znaczących, gdzie niesłychany mechanizm informatyczny został zaprzęgnięty do potwierdzania roli Innego (z wielkiej litery), który jest jednocześnie wszędzie i nigdzie.
Blockchain technology jest najbliższym odzwierciedleniem lacanowskiej teorii języka jako Innego (z wielkiej litery) w świecie rzeczywistości i jako taka jest skazana na marginalizację.
Ale dlaczego? Uwielbiam to wasze “ale dlaczego?” zadane w odpowiednim momencie ;))
Ponieważ nie można w niej powiedzieć “dlaczego mówisz mi, że jedziesz do Krakowa… etc.” Czyli – żeby wyjaśnić do końca – ponieważ nie pozostawia możliwości oszukania się. A to jest dokładnie to, czym Lacan widział język: gwarantem prawdy, dzięki któremu możemy całe życie się – i innych – okłamywać. Jeszcze innymi słowy: coś, co jest Freud-proof nie może zaistnieć szeroko, ponieważ nie przystaje do kondycji człowieka (tu co żywsi intelektualnie i życzliwsi mi powiedzą: “aha! a psychoterapia? co jest bardziej Freud-proof niż psychoterapia?” – odpowiem: innym razem! Nie mogę wszystkiego pomieścić w jednym felietonie!;))
Rozprzestrzenianie się bitcoin’a może być przedmiotem spekulacji, ale tylko takim pozostanie. Zostanie on czymś na kształt artefaktu, wykopaliska, czegoś autentycznego (mitu) w morzu kłamstwa i pieniędzy, które zalewa nas na co dzień,
Nikt nie uwierzy, że jouissance nie może być zatrzymana, zakumulowana. Innymi słowy rozwiązując sprawę jednego drzewa nie możemy zapominać, że jesteśmy w lesie.
To jest pozycja analizy, która bezustannie utrzymując się na granicy lasu, nie zapomina ani o jednym, ani o drugim.
Dlaczego zatem – zapytacie – psychoanalityk bierze pieniądze za sesje i to słone?
A to już zupełnie inna parakalo – jak mówią Grecy. Rozprawimy się z nią w następnym wpisie.
Do usłyszenia!
(Obraz Gerd Altmann z Pixabay)
Napiszę po EN:
Processes with lots of loopholes to exploit are historically durable. But there are in fact calm, struggle-free pockets in history (if it still counts as history) that sometimes last decades. It could be the high oil revenues that raise Venezuelan workers out of poverty, or the abundance of whales around Nantucket (and thus the lack of available men) that emancipates the women, or cheap produce that makes Western obesity rates possible.
Of course, eventually the ‘market’ comes to its senses. Either resources are gobbled up, or — as in case of open standards other ‘pure’ internet tech — a dude with a bat from a government office shows up, shifts the real of your jaw and asks you to log the activity of the users on your bitcoin exchange site (effectively ending the promised anonymity). And so forth. So if standards such as bitcoin or blockchain are good for anything, it’s just for raising the bar for how costly it is to ‘enter’ this market. In other words, they buy the partakers time in the pocket.
The market seems to be there (I mean, today bitcoin requires 30% of the amount of electricity used by the entire banking system). Maybe it will last for a couple more years. That at some point it will turn from a bunch of signifiers to safely cling to into a disembodied theoretical construct doesn’t mean that right now all the saucy goodness isn’t happening. So that’s where we might disagree on its prevalence. That’s when it comes to bitcoin. Blockchain is, to this date, obscure; probably because the situation with trust between institutions isn’t as dire as anonymity for users, so the vacuum to drive its adoption isn’t there.
Leaving aside the hope that some have that this solution is permanent — which calls for an article, I agree — we need little time in life, so juggling the signifiers that are still up might be just enough. Is this why you charge?
Yeah, well, I think – if I understood you well – that the answer to your whole argument (except for the last question) would be: YES.
It is and it will be a nice toy for forseeable future. And if someone asked me today, and it would be my business to tell him, I’d say – buy the hell out of it. It gives people hope that things can be sincere on this planet. Well, they can’t.
But not because it’s this period or that period of time or this or that level of our technical development. It’s just solely and purely by dint of language per se.
Meanwhile we can juggle the little of what we’re left off with, yes. We even need to do that – there’s nothing else.
Except one little devil that came called out of the gates of hell – the progenitor had enough balls to call it out in the famous ‘Acheronta movebo’ – and that is why we charge.
Where you put ‘little’, we put ‘nothing’, and that miraculously gives us access to ‘everything’, which is still not a choice.
The choice is still ‘nothing’.
But that’s already saying too much in spoiling the fun for next week’s reading.
Cheers!