Kwestia posiadania broni w USA.
Jak Państwo zapewne wiecie w dyskusji powodowanej co i rusz nowymi strzelaninami w USA, pada ciekawy argument obrońców prawa do posiadania broni palnej (których dalej nazywam „dzisiejszymi ojcami-założycielami”), a mianowicie, że prawo ograniczające posiadanie broni nie jest potrzebne, ponieważ broń sama nie wypala, tylko człowiek musi się nią posłużyć, żeby zrobić komuś krzywdę, ergo – jeśli będzie chciał to i tak ją zrobi, a ten który jest ofiarą może nie mieć się czym bronić, ergo – prawo do posiadania broni jest konieczne i musi się ostać.
Na pierwszy rzut oka argumentowi nie można niczego zarzucić. Ale…
Ale przeciwnicy prawa posiadania broni mówią wtedy: aha, ok, to znaczy, że otwieracie puszkę z Pandorą (nie wiem czy wiecie, to nazwa takiej kociej karmy…;), ponieważ my ten sam argument rozciągniemy na wszelkie inne dobra, do których dostęp lub których używanie jest limitowane przez prawo. Dajmy na to samochód. Po co nam ograniczenia prędkości? Przecież to człowiek się rozpędza, a nie sam samochód, więc takie prawo jest nam niepotrzebne. Dalej – substancje psychoaktywne – przecież to człowiek ich używa, a wcześniej produkuje, kokaina sama się nie robi, popularna ‘trawka’ też nie, zatem znowu: nie są nam potrzebne prawa ograniczające posiadanie i używanie i produkowanie.
Do tego przeciwnicy prawa posiadania broni podają statystyki jak wprowadzenie prawa (np. ograniczenia prędkości) wpłynęło na poprawę bezpieczeństwa funkcjonowania społecznego – mniej śmierci, mniej uszkodzeń ciała, mniej wypadków, etc.
Po pierwsze: kto ma rację? Po drugie: skąd bierze się prawo?
Ha! Ciekaw jestem czy jakiś teoretyk prawa czyta ten post lub może czytał wywody Lacana na ten temat. Nie studiowałem prawa, ale zakładam, że jak każda nauka zaczyna od drugiego kroku: prawo to kwestia cywilizacji i pytanie o przyczynę prawa pozbawione jest sensu. No właśnie, tu zawsze nauce musi podać rękę psychoanaliza, którą zresztą się za to nienawidzi i odsyła do lamusa. A tylko ona wyjaśnia nam krok pierwszy, tzn. jak to się dzieje, że człowiek potrzebuje prawa? I co jest tego prawa przyczyną?
Otóż pomijając wszystko to, co dla względnie obytego z lacanowskim nauczaniem czytelnika jest oczywistością, a co byłoby odpowiedzią na powyższe pytania, przejdziemy od razu do komentarza, a mianowicie: dzisiejsi ojcowie założyciele zakładają, że człowiek, podmiot, nie musi upewniać się co do tego, że Inny istnieje. Otóż nic bardziej błędnego. Podmiot jest w nieustannym napięciu względem Innego – i to niezależnie od struktury. A to oznacza, że podstawową działalnością podmiotu jest pewnego rodzaju prowokacja albo intryga. Tu już mogą faktycznie wynikać różnice struktury. Argument, że nie trzeba takich praw, bo broń sama nie wypala (co nie do końca jest prawdą, ale nie o tym dzisiaj) jest cudownym trickiem – manipulacją bądź prowokacją – mającym na celu ochronę czegoś, co nie istnieje, a mianowicie tzw. wolność jednostki, w tym prawa do obrony i posiadania broni. Kłopotem jest jedynie to, że nie ma tu żadnej wolności, jest jeno prawo do bycia zniewolonym. Statystyki, które mówią, że po wprowadzeniu jakiegoś prawa osiąga się efekt zamierzony – uwaga do ministra Z.: „wprowadzeniu”, nie „zaostrzeniu” – mają jak najwięcej sensu i obalają mit przedstawiany w argumencie zwolenników liberalnego podejścia do broni. Dlaczego? Ponieważ – zgodnie z powyższym wywodem – podmiot musi się upewniać, co do panowania Innego nad jouissance. Dokładnie to jest przyczyną i celem języka.
Wydawałoby się zatem, że podmiot znajduje się w pozycji niewolnika. Nic bardziej błędnego. Podmiot znajduje się w pozycji pana i władcy, dzięki nieustannej produkcji iluzji zwanej fachowo fantazmatem, gdzie jego podległość jest maskowana przez udawanie, że jouissance go nie dotyczy lub że ją posiadł.
To właśnie prezentują nam „dzisiejsi ojcowie-założyciele”.
I tu możemy powiedzieć, że przecież Lacan powtarzał, że zakaz jest immanentny dla podmiotu, że w ten sposób się on ustanawia, a więc wydawałoby się, że ustawodawcy mają rację – nie trzeba ustanawiać takiego prawa. Argument, że nie trzeba ustanawiać wobec tego żadnych praw doskonale oddaje paradoksalność sytuacji.
Rozwijając wywód: Lacan powtarzał też, że podmiot jest w nieustannym konflikcie ze swoją jouissance, która wyrażona mogłaby być imperatywem de Sade’a: mam prawo korzystać z twojego ciała. Prawo do posiadania broni jest najwyższą możliwą perwersją – daje mi nieustanną i nieprzerwaną MOŻLIWOŚĆ skorzystania z ciała innego w formie ekstremalnej – zranienia lub zabicia go. Na marginesie należy wspomnieć, że osoby samookaleczające się robią to na różne sposoby, ale nigdy – a przynajmniej ja o takim przypadku nie słyszałem – za pomocą broni palnej. To nam sugeruje w jaki sposób granica prawa jest ustanawiana – przez coś, co tnie, a nie coś, co eksploduje. Stąd wywieść można, że prawo i broń to są biegunowo oddalone od siebie sprawy, innymi słowy, że broń palna to coś najbardziej nieludzkiego na tym świecie. O tym „obecni ojcowie założyciele” zapominają.
Chodzi o to, że Inny-język daje prawo fundamentalne – i to też bardzo często słyszymy z ust Lacana – prawo do oszustwa, pomyłki, kłamstwa, opartych na iluzji dostępu do jouissance. Innymi słowy prawa ludzkie są pochodną prawa podstawowego ustanowionego przez istnienie Innego – że gdzieś jest jakaś prawda. To prawo podstawowe – prawo zakazu kazirodztwa – nie musi być nigdzie zapisywane w sensie 10 przykazań. I o ile żart na temat pochodzenia poprzecznej kreseczki w liczbie siedem (‘skreśl siódemkę!’ – Państwo sobie sprawdzą jakie to jest przykazanie) pokazuje nam wyraźnie, że ze wszystkimi pozostałymi 10 możemy sobie ‘pogrywać’, jak się dzisiaj eufemistycznie określa kłamstwo i oszukiwanie, to z tym które jest niewypowiedziane – nie możemy. To jest również – btw – zasada psychoanalizy Lacana. To, co jest do zakomunikowania jest niewypowiadane. W tym momencie powstaje zakaz pogrywania sobie z tym.
Ależ daleko odbiegliśmy od tematu!
Wracając do broni – nie mylić z Bronisławą, imieniem zapomnianym i niepopularnym dzisiaj – jej posiadanie jest tym samym co nałóg narkotykowy czy alkoholowy. Perwersja wykorzystania jej objawiająca się w fantazjach potwierdza nam całą strukturę, którą rozrysował dla nas Lacan: w momencie realizacji fantazja upada. Człowiek staje się pustym nośnikiem jednego modus operandi. Trauma wojny (modne PTSD) najlepiej to pokazuje. Siła przeżycia jest porównywalna z przekazem de Sade’a. Lecz – tak jak u Sade’a – powtarzanie go (przeżycia) nie daje żadnego efektu, albo ten efekt nam ucieka, zmniejsza się, blednie. Otóż i realizacja koncepcji ‘obiektu utraconego’, tego którego nigdy nie było, ale istnieje jego echo w strukturze znaczącego, który – mitycznie, ponieważ powtarzam za Freudem i Lacanem: obiekt nigdy nie istniał – go zastąpił. To właśnie jest zakaz kazirodztwa.
Cała misterna i skomplikowana zależność opisywana powyżej jest przeczuwana przed podmiot, jest mu nieświadomie „znana”. Stąd wyjście – zrealizujmy wszystko za jednym zamachem. Zróbmy dzieło życia, a potem niech się dzieje co chce. Ścisłe zaplanowanie takiego ‘eventu’ jest ściśle połączone z nieświadomą wiedzą na temat tego, co opisałem Państwu powyżej. Jedyny kłopot polega na tym, że jest dostęp do narzędzia, za pomocą którego ta realizacja jest możliwa. Realizacja nieznośnej natychmiastowości na którą podmioty zamieszane w takie wydarzenia, jak El Paso, Teksas czy Columbus, Ohio, cierpią.
Innymi słowy ograniczanie dostępu do narzędzi jouissance jest zadaniem prawodawców i ustawodawców. Prawo samo w sobie jest regulacją dostępu do jouissance. Stąd nie jest możliwe to, co wymyślili prawodawcy amerykańscy – że w pewnym zakresie można z tego miejsca abdykować. Jest to kwestia wiary w Innego, a więc brak wiary w innego.
A swoją drogą bardzo ciekawie rozwija się zbiorowa perwersja zwana USA: kraj, który w pewnym momencie posunął się do zakazu picia alkoholu i ma drakońskie prawa dotyczące narkotyków (powoli liberalizowane) oraz ogranicza hazard i traktuje hazard bardzo poważnie, nie stosuje tych samych standardów do broni palnej. Domyślam się, że to z powodu nierozpoznania czasu logicznego. Po prostu „dzisiejsi ojcowie-założyciele” są cały czas w trybie w jakim najłatwiej jest funkcjonować społeczeństwom, ze względu na zbiorową identyfikację – podbój, wróg, wojna. Może kiedyś dojdzie do konkluzji, że nie ma potrzeby być uzbrojonym po zęby, żeby móc porozmawiać z drugim człowiekiem.
Jan Tkaczow
(opinie i komentarze zawarte w tekście są wyłącznie poglądem autora i nie reprezentują poglądów i opinii innych osób przyjmujących w Klinice Metoda)