No to mamy: sezon ogórkowy, a kwestie rozlały nam się całkiem poważne, biorąc swój początek w chwilowej medialnej stolicy – Białymstoku.
Kwestie wyboru obiektu seksualnego są oczywiście u Lacana podnoszone, i ich konsekwencje są rozpatrywane.
Nie będziemy się tu tym zajmować, bo w rzeczy samej są one drugoplanowe wobec nieistnienia stosunku seksualnego, który… Och, właśnie przyszła mi do głowy myśl, która rozśmieszyła mnie do łez. Ale najpierw dokończmy zdanie … jest oczywistością dla wszystkich bytów mówiących.
Jednak wyobraźmy sobie, że jakimś cudem obrońcy modelu tradycyjnego obsadzenia obiektów uzyskują jakąś fragmentaryczną wiedzę na temat wywodów Lacana i słyszymy w telewizji od ich protagonistów oskarżenie: dla was stosunek seksualny istnieje! Tu właśnie roześmiałem się do łez z niedorzeczności takiego pomysłu.
Ale, ale… Ktoś może powiedzieć, że no przecież! Przecież rozwiązłość homoseksualna jest znana!
No cóż, byłaby to obiegowa opinia, która dobitniej jeszcze podkreśliłaby nie rozumienie niczego z pozycji lesbijskiej, ani z pozycji gejowskiej. Nie darmo Lacan określił jednych jako ‘przegrywający bierze wszystko’, a drugie jako ‘obrończynie prawdziwej miłości’ (czyli takiej, która zakłada realizację fallicznej jouissance). Rozwiązłość – nawet jeżeli do niej dochodzi – jest pochodną zmagania się z nieistnieniem stosunku seksualnego (niedługo, podobno, rozpoczyna pracę kartel nad tekstem ‘Kanta Sadem’ – mam nadzieję, że ten wątek nie pozostanie bez echa w ewentualnych końcowych prezentacjach). Pod tym względem wszyscy jesteśmy gejami i lesbijkami.
A jeszcze za Lacanem można dodać, że wszystko co falliczne, jest homoseksualne (we francuskim mamy do czynienia z dwuznacznością – tak jak we wzięciu w nawias powiedzenia, że ‘we francuskim mamy do czynienia z dwuznacznością’ w tekście z pozoru o gejach i lesbijkach – ponieważ l’homme: człowiek, ale też: mężczyzna, wobec czego homoseksualne zamienia się i oscyluje na przemian z ludzko-seksualne lub męsko-seksualne). Innymi słowy obrońcy tradycyjnego modelu są bardziej hommo-seksualni niż jacykolwiek reprezentanci LGBT.
Zresztą wrzucanie wszystkich ‘LGBT’ do jednego zbioru jest totalnym nieporozumieniem i nie bardzo rozumiem jaki miałby być wspólny mianownik? Kim innym jest lesbijka, kim innym gej, a kim innym osoba biseksualna, a już na pewno odróżnia się od nich wszystkich ktoś transseksualny. No chyba, że chcemy w ten sposób powiedzieć, że seksualność jest tym z czym człowiek ma problem, to w takim razie proponuję przekuć ten termin na LGBTH i wtedy już będziemy mieli ‘świnto prawdo’ z katalogu Tischnera tzn. pod tęczowy sztandar podpadnie cała ludzkość.
O czym w takim razie można by tu napisać?
Wydaje się, że najoczywistszym wątkiem dla lacanisty w tych przepychankach słownych (to, co się stało w Białymstoku zasługuje na oczywiste potępienie i nie ma o czym mówić) jest kwestia manipulacji, które nie są obce żadnej ze stron.
Jeśli weźmiecie Państwo katalog sofizmatów, to każdy został użyty w tych dyskusjach. Nie różnią się one zbytnio od wszelkich innych dyskusji, jakiekolwiek by one nie były, czy z żoną/mężem o rację, czy w gronie polityków – o to samo.
Podstawowym błędem logicznym uczestników jakichkolwiek dyskusji jest założenie, że wystarczy mieć rację, żeby coś się zmieniło. Dowodów na to, że to jest fundamentalna nieprawda mamy bez liku codziennie bez odwoływania się do praw LGBT w naszym pięknym kraju. Powinno wystarczyć nam nasze własne, skromne życie. Stąd też po jednym dniu pełnym porażek w forsowaniu własnej racji, albo konstatacji, że posiadanie tejże racji niczego nie zmieniło, budzimy się następnego dnia i zaczynamy wszystko od nowa.
Stąd też lacanowski wynalazek kartelu, gdzie wszyscy spotykają się w założeniu własnej niewiedzy. Innymi słowy w pozycji analizantów. Tylko w takiej sytuacji coś się zmienia, ale nie dotyczy to rzeczywistości. I stąd też spory analityków prowadzą często do szybkich kulminacji, bo zwykle uczestnicy zdają sobie z tego wszystkiego o czym tu piszę sprawę. I oczywiście tak jak udowadnianie własnej racji jest racją naszego bytu, tak i wyparcie jest racją naszego bytu. Stąd obsadzenie obiektów – anty-LGBT czy pro-LGBT, czy walka na fałszywe argumenty – anty-LGBT czy pro-LGBT, są zawsze tym samym – gwarancją prawdy. I będzie to ‘tys prawdo’ z wyliczanki Tischnera.
A prawda – jak w ‘Misiu’ (nie wiem czy Bareja czytał Lacana, czy też system, który portretował tak cudownie zbliżał się do realizacji paradoksu, że absurd gonił absurd – pewnie to drugie) – mówi (‘Ja, prawda, mówię’ jest dokładnym cytatem z Lacana z ‘Rzeczy Freudowskiej’), ale nie można jej ustanowić, złapać i mieć. Ona istnieje, ale nie w polu rzeczywistości.
Stąd kiedy protagonista z sarmackim wąsem woła w studio TV, że ‘ojciec i matka mają swoje role społeczne’, czy też ‘role do spełnienia’, to prawdą protagonisty pro-LGBT jest to, że nie pyta: ‘jakie?’ tylko siedzi cicho, co oznacza, że zgadza się z tym twierdzeniem. No, ale czy ono samo w sobie jest prawdą? Jeśli już, to ‘gówno prawdą’ kończącą słynne zestawienie Tischnera.
Jan Tkaczow
(opinie i komentarze zawarte w tekście są wyłącznie poglądem autora i nie reprezentują poglądów i opinii innych osób przyjmujących w Klinice Metoda)
Obraz OpenClipart-Vectors z Pixabay