Odpowiedź na intrygujące pytanie, którym kończy się poprzedni wpis (link).
Znów zrobimy to bez suspensu. Bum:
Psychoanalityk bezwstydnie pobiera pieniądze za… nic.
Przyzwyczailiśmy się, że wymieniamy pieniądze na dobro, czy usługę, a tu dostajemy… nic.
Co za przekręt!
Co przenikliwsi, szczególnie ci za pan brat z paranoją, podejrzewają, że płacą za nic. Jednak nie decydują się tego zakończyć. Dlaczego?
Dlaczego to “nic” jest takie ważne? Dlaczego tak bardzo przywiązujemy się do kogoś, kto zabiera nam nasze pieniądze, nasze ukochane pieniądze, dając w zamian nic?
Można by odpowiedzieć górnolotnie i patetycznie (ci którzy mnie znają wiedzą, że nic bardziej mnie nie śmieszy): żeby pokazać, że są w życiu ważniejsze rzeczy.
Ha! konia z rzędem temu komu się to udało: przekonać kogoś, że są w życiu ważniejsze rzeczy.
Jedynie przywódcom sekt, ale na zupełnie innej zasadzie – nie że są rzeczy ważniejsze w życiu (w domyśle: miłość, dobro, rodzina, zdrowie, praca, pomaganie innym, etc.) jeno, że jest JEDNA rzecz ważniejsza w życiu (uniwersalna obietnica skupiona na przywódcy sekty jak wiązka światła w soczewce).
Operacja najprostsza z możliwych.
Ludzie są jej łakomi, chcą obietnic i są gotowi oddać za nie wszystko.
To przypomina nam wystarczająco temat, który poruszaliśmy poprzednio – pożyczanie z przyszłości, albo nieśmiertelność (nawet jeśli nie na tym łez padole).
Tym jest obietnica, niczym więcej.
I faktycznie – żeby nawiązać do dalszej części artykułu – jest pewna darmowa instytucja dająca nadzieję: kościół – lub szerzej – religia. Najciekawsze jest to, że ani nie jest darmowa, ani nadziei w niej niewiele.
Ale przecież ludzie dokładnie za to płacą – żeby nic się nie zmieniło.
Teraz musimy zapytać: rzeczy ważniejsze w życiu? ważniejsze od czego?
A po drugie: jak zastąpić jedno NIC (“żeby NIC się nie zmieniło”) innym NIC (tym, które daje analityk)
Teraz odpowiedzi nie będą już wprost.
Zacznijmy od tego, że można powiedzieć, iż – NIEZALEŻNIE od struktury – każdy człowiek zbudowany jest na paradoksie, który brzmi: jeśli dostanę nieograniczony czas w końcu będę mógł coś zrobić, dopóki mój czas jest ograniczony – nic nie mogę.
Ładniej i zgrabniej ujął to Churchill: “Kto nie chce kiedy może, ten nie będzie mógł kiedy będzie chciał.”
Widzimy w tym bon mot’cie jaki problem stanowi pragnienie – znowu – niezależnie od struktury.
Psychoanalityk na to odpowiada: nic nie rozumiem, czy może Pani/Pan jaśniej? Czy to, co jest do zrobienia zakłada robienie tego przez wieczność?
Tu napotykamy owo zbawienne dawanie niczego za całkiem pokaźne coś. Do tej pory chodziliśmy po świecie i każdy obiecywał nam niezwykłe coś za to samo nasze cenne coś, co mieliśmy do wymiany (nasze pieniądze).
Po wystarczającej ilości rozczarowań z tych wymian (nie oszukujmy się – dotyczy to również miłości i związków – może nie zawsze chodzi w nich o pieniądze, ale na pewno o jakąś wymianę) trafiamy w końcu na kogoś, kto zdaje się kończyć naszą mękę z powtórzeniem.
Ale! Ma godnego przeciwnika: naszą nadzieję, że nic się nie zmieni.
I za to na początku mu płacimy, dopóki nie zorientujemy się, że zostaliśmy oszukani. Tu wydarza się rzecz najdziwniejsza i jedyna w swoim rodzaju: w tym momencie chcemy płacić jeszcze więcej.
Innymi słowy: podwajamy stawkę.
Nie ma innej wymiany niż między podmiotem a obiektem małe a – wzór fantazmatu dokładnie nam to pokazuje.
Jeszcze inaczej: jeśli spojrzymy na nadludzkie wyczyny klipu promującego NBA w tym roku i hasło: this is why we play (oto dlaczego gramy), hasło – odnoszące się do znacznie mniej spektakularnych wyczynów jeśli chodzi o zadzieranie z fizyką i grawitacją, ale bez wątpienia równie nadludzkich, kiedy chodzi o ich unikatowość w świecie zalanym wiedzą, która nic nikomu nie daje – psychoanalityka będzie brzmieć: this is why we charge (oto dlaczego kasujemy).
Mentalność wymiany, rządząca w psychoterapii powoduje, że moglibyśmy odchodzić od zmysłów zastanawiając się czy robimy dobrze, czy pomagamy i jaki efekt mają nasze słowa, nasze interwencje.
W psychoanalizie rzeczy mają się inaczej, żeby nie powiedzieć odwrotnie.
Niedawno obejrzałem film – beznadziejną hollywoodzką produkcję promującą konkretną aktorkę – o domniemanych obozach rosyjskich szpiegów i ich przygotowaniu (szpiegów, nie obozów;)). To, co było niezwykłe, to to, że autorzy zauważyli, iż seksualność – albo raczej to, co z niej ujawnia się w rzeczywistości, czyli w fantazmacie – to jest clou ludzkiego braku.
Usiłowania wybrnięcia z pułapki, jaką sami na siebie zastawili, podchodząc do tematu tak brawurowo dały efekt godny pożałowania i odrazy. Bardzo szkoda.
Uderza w tym filmie jeden cytat który jest mottem szkolenia: “Człowiek to układanka z jednym brakującym elementem. Znajdź i zrób z siebie ten element a zapanujesz nad człowiekiem.” Jak mówiłem: podejście brawurowe. Obiekt małe a.
Otóż w psychoanalizie formacja polega również na tym, że samoautoryzuje się psychoanalityk w ten sposób odbierając sobie możliwość jakiejkolwiek innej wymiany niż pieniężna. Nic za coś. Lub coś za nic.
Bez tego ani rusz i wcześniej czy później w psychoterapii następuje załamanie, nie ma szans. Nawet jeśli polega na odsyłaniu pacjentów, których nie można znieść.
Tu też się kłania zarzut – “jak to?! psychoanaliza zajmuje się wszystkimi przypadkami!?”
Przecież DDA to nie DDD, a PTSD to nie STSD (ażby się chciało w tym momencie powiedzieć: PTTK;)).
Nie ma niczego, co bardziej działałoby nam na nerwy, gdyby nie to, że tych ‘nerwów’ się pozbyliśmy w swojej formacji.
Za to, co robimy, będąc wszystkim czego brakuje, a jednocześnie dając nic, nie możemy żądać niczego innego jak pieniędzy.
Nie kontrolujemy naszych efektów, nie możemy mieć w tym względzie mentalności usługodawców, nie organizujemy pacjentowi życia.
A teraz uwaga…
Jedyne co musimy zrobić, to upewnić się żeby kolejny nie mógł zostać analitykiem.
Zaskakujące prawda?
Jeśli się upewnimy co do tego, a to się i tak wydarzy – wykonaliśmy swoją pracę: podlegamy znicestwieniu. Na otarcie łez, które już nie płyną, bo to było do ogarnięcia w formacji zostaje nam to nic, które w trakcie przekazał nam były analizant… Lepkie, w pastelowych kolorach i śmierdzące…
Genialne rozwiązanie, sytuujące “samoautoryzację” analityka jako sine qua non, a nie jako samowolę.
Fundamentalna różnica, która jest nie do dostrzeżenia wcześniej niż jest do dostrzeżenia.
Czego należało dowieść.
Jan Tkaczow
(opinie i komentarze zawarte w tekście są wyłącznie poglądem autora i nie reprezentują poglądów i opinii innych osób przyjmujących w Klinice Metoda)
Obraz: Obraz Arek Socha z Pixabay