“Nie chciałbym być członkiem klubu, który miałby za członka kogoś takiego jak ja.”
Lub:
“Nie chciałbym być w klubie, który przyjąłby na członka kogoś takiego jak ja.”
Obie rozśmieszające nas wypowiedzi i Woody’ego Allen’a i Graucho Marx’a odnoszą się do tego samego wspaniałego, postawionego tylko przez analizę i jako jedynego negującego narcyzm, dylematu.
Dylematu pustego zbioru.
Nie w swoim stylu pozbawię dziś Państwa przyjemności suspensu.
To podmiot.
Podmiot nieświadomego, o którym Lacan mówi, że nie wie w jaki sposób, ani z jakiego miejsca kieruje całą grą. Innymi słowy to ten, który ‘nie wiedział, że jest martwy’ albo ‘nie wiedział, że nie żyje’.
Przed publikacją wywiadu o relacji człowieka ze swoim ciałem w ‘Sensie’ z maja 2018 roku (https://www.klinikametoda.pl/wp-content/uploads/2018/05/TN_Lacan_S05_02.pdf) otrzymałem korektę, w której było napisane: “aha, czyli psychoanaliza to tak jak śmierć – taki spokój i satysfakcja”. Nie musiano mi tłumaczyć, że mój wywiad przeczytał mężczyzna. Zagroziłem wycofaniem całego tekstu, jeżeli miałby się ukazać z taką korektą.
Oczywistym dla każdego, kto tego skosztował jest, że psychoanaliza właśnie ożywia podmiot, i że jest to dla rzeczonego podmiotu operacja wstrętna, nieznośna, obarczona lękiem, wręcz paniką, bezradnością i innymi tego typu przyjemnymi doznaniami.
Wstawanie zmarłych (zmartwychwstanie) to nie jest łatwy, ani prosty proces. Tylko Jezus mógł dokonać go w 3 dni, my musimy pomęczyć się trochę dłużej. A wszystko zaczyna się od perspektywy. Perspektywy, która początkowo jest przerażająca. Podmiot ma poczucie, że powinien wstać i natychmiast wyjść i nigdy nie wrócić. To bardzo dobre uczucie – daje znać, że jest z kim rozmawiać (jeśli zostanie).
Co w tym takiego strasznego?
Czas. Pragnienie.
Powoływanie podmiotu do życia nie oznacza – jak gdzie indziej niż w psychoanalizie lacanowskiej – organizowania mu życia, albo doradzania mu w życiu, albo układania mu życia według jakiegoś sprawdzonego społecznie wzoru.
Ostatnio usłyszałem od pacjentki, że była na promocji książki, którą prowadziło dwoje psychoanalityków. Padło tam zdanie, że człowiek jest wyleczony, albo przynajmniej powinien czuć się o wiele lepiej, kiedy potrafi już domyślić się, przeczytać, antycypować to, co myśli albo powie analityk. Oczywiście jest to naturalną konsekwencją psychoanalizy opartej na zgadywaniu. Najpierw analityk zgaduje, co pacjent mu mówi, albo chce powiedzieć, a potem role mają się odwrócić. Cudownie. Nóż się w kieszeni otwiera.
Zbiór pusty oznacza, że nikt nie będzie się w stanie domyślić, ani antycypować tego o co podmiotowi chodzi. On sam też. Cała więc ta misternie przedstawiona zabawa w oszukiwanie jest oczywiście pozbawiona sensu. To że prawdy nie da się wypowiedzieć – tak samo jak pragnienia – to nie znaczy od razu, że mamy zamykać oczy na oszukiwanie, a nawet je autoryzować.
Podmiot jest czymś radykalnym. I jako To ma się pojawić w analizie. Całe inne działanie jest pozbawione sensu. Ale jak to wytłumaczyć komuś, kto nie czyta Freuda i zadowala się wyjaśnieniem, że To (Id) jest siedliskiem instynktów, potem jeszcze ciszej dodaje się, że seksualnych. Świetnie. Nóż się otwiera w drugiej kieszeni.
Innymi słowy jest jasnym, że człowiek to po prostu małe zwierzątko, które gdyby tylko wyszło poza nadzór (społeczny) zostałoby dzikiem. Pytanie o to, że dzik ma swój okres godowy, a potem seks go zupełnie nie interesuje, aż do następnego okresu godowego – pozostaje bez odpowiedzi. Przecież to jakiś szczegół.
I nie ma już miejsca na konstatację, że przecież dokładnie w tym duchu Freud mówił o popędach – jako czymś nienaturalnym, napierającym bezustannie. Jak to zatem pogodzić?
– Przecież to detal – słyszymy machanie ręką jak na uprzykrzoną muchę z kręgów psychologicznych.
Czy to ma coś wspólnego ze zbiorem pustym? Tak. Uwaga:
Podmiot przez połączenie ciała z językiem żyje (został umartwiony) w tym drugim, zatem jego cielesne kwestie są zaledwie dotykane przez realne popędu, bo natychmiast zamieniane są na sens symbolicznego. Do tego służy fantazmat. Do tego służy nieustępliwość jouissance.
Jeśli ktoś chce się doszukiwać w tym sensu – bardzo proszę.
My jednak zajmiemy się poszukiwaniem w tym bezsensu, bo to właśnie to pozwala nam w końcu żyć. I organizować sobie rzeczywistość. Nie potrafiąc się z tego wytłumaczyć. I bardzo dobrze. To zostawmy tym, którzy chcą poddać się procedurze pssse.
Jan Tkaczow
(opinie i komentarze zawarte w tekście są wyłącznie poglądem autora i nie reprezentują poglądów i opinii innych osób przyjmujących w Klinice Metoda)
Obraz TeroVesalainen z Pixabay
Jak to się dzieje, że to bezsens pozwala żyć?
Bardzo dobre pytanie.
Bardzo za nie dziękuję.
Niestety odpowiedź jest bardzo trudna ponieważ musi odwoływać się do koncepcji tzw. ‘kliniki boromejskiej’, tj. trzech rejestrów przenikających się i tworzących się nawzajem. Trudność polega na tym, że jest to późny Lacan, a w naszym kraju niewiele osób zna ‘Fazę lustra’. Jednak spróbujmy.
W ostateczności jesteśmy bytami, które na zasadzie posiadania narzędzia symbolicznego opisały jakoś świat realnego. Wynikiem jest przeniesienie sensu do wyobrażeniowego i zatwierdzenie go w procesie powstawania narcyzmu – Ja.
Narcyzm – btw – nie jest jakąś przywarą ludzkości, czymś czego powinniśmy się wstydzić. Nic podobnego.
Narcyzm jest nam – ludziom – potrzebny do życia jak powietrze.
Dlaczego? Bo właśnie w nim zawarta jest odpowiedź – jaki to ma wszystko sens, czyli po co tu jestem.
Siłą rzeczy – która ujawnia się właśnie w koncepcji kliniki boromejskiej – jest to odpowiedź urojeniowa, niezależnie od struktury. Nerwica od psychozy różni się tylko tym, że nie ma pojęcia o swoim urojeniu.
Z poziomu wyobrażeniowego – Ja, przechodzimy na poziom symboliczny – prawdy i sensu w niej zawartego, ale na tym analiza się nie kończy (przynajmniej ta lacanowska).
Dosięgnięcie poziomu realnego, jouissance, którą zmieniamy w skamielinę, pozostałość po fantazmacie – w pierwszym i bardzo długim odruchu powoduje żałobę podmiotu za utraconym sensem – docelowo powoduje satysfakcję istnienia.
Istnienia w bezsensie i mimo niego. Innymi słowy w życiu pozbawionym sensu.
Proszę sobie zatem wyobrazić jaka droga jest do przebycia, bo trzeba też wyraźnie zauważyć, że najwyższymi wyznawcami sensu, są ci którzy gotowi są zań oddać życie w procesie, który brzmi: “nic nie ma sensu”. Życie oddane w tym momencie zatwierdza ten sens, bo inaczej zabicie się też nie miałoby żadnego sensu.
Tak więc analiza wiedzie nas do stanu w którym sensem przejmować się nie musimy, nawet jeśli kiedyś oddalibyśmy zań życie.